Adancia |
Administrator |
|
|
Dołączył: 15 Paź 2006 |
Posty: 988 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Dokąd. Płeć: Kobieta |
|
|
 |
 |
 |
|
Bo warto się tą mądrością podzielić. Rada Szkół Katolickich trzy razy do roku organizuje dla swoich dyrektorów konferencje połączone z rekolekcjami, taka bardzo szeroko pojęta działalność szkoleniowo-formacyjna.
Ile razy na tych konferencjach jestem (ostatnia była czwartą w moim życiu), tyle razy słyszę coś nowego, czego nikt mi nigdy nie powiedział - ani na studiach nauczycielskich, ani na kursach metodycznych, ani, wreszcie, na kursie dyrektorskim. Sama też bym, oczywiście, nigdy na to nie wpadła.
Zacznę od tego, co najprostsze, najoczywistsze i najtrudniejsze. Dialog podobno autentyczny. Nasza siostra sekretarz (zresztą niesamowita kobieta, kto ją zna, wie ) rozmawia z pewną zupełnie świecką panią na temat szkół katolickich i filmu, który warto by o naszych szkołach zrobić. "Bo, wie pani, trzeba by pokazać, że u nas najważniejszy jest człowiek." Na co pani rozmówczyni bez sekundy zastanowienia: "Ależ siostro, w szkole katolickiej najważniejszy jest Pan Bóg!" Sic.
Czy to nie ironia, że dopiero na tych RSKowych konferencjach pierwszy raz w życiu usłyszałam o personalistycznej koncepcji wychowania, gdzie uczeń nie jest ani przedmiotem, ani podmiotem procesu dydaktycznego, a po prostu osobą - z wszystkimi tego konsekwencjami, z całą swoją godnością dziecka Bożego, ze wszystkimi zaplątaniami w grzech. To dopiero pozwala nie idealizować, a szanować. Patrzeć z miłością, nawet jeśli pełną żalu - jak On wtedy patrzył na tego bogatego młodzieńca, co posłuchał i poszedł robić swoje.
Niesamowite, że dopiero tu - i właśnie tu - poznałam podobną, personalistyczną koncepcję nadzoru pedagogicznego. Do tej pory mówili mi, że nauczyciela/pracownika trzeba pilnować, nadzorować, trzymać rękę na pulsie, motywować, a jakże - ale wybaczcie, wszelkie moje dotychczasowe koncepcje nadzoru traktowały tych biednych nauczycieli straszliwie przedmiotowo. Tu usłyszałam, że nadzór to "miłość w prawdzie" , rozmowa, czasem nawet wsłuchanie się, wspólne budowanie coraz lepszego.
Niesamowite, że właśnie tu, że dopiero tu uświadomiłam sobie, że w rzeczywistości, która wyrzuca Boga ze wszystkich możliwych sfer ludzkiego życia - ja chcę uczynić Go obecnym. Najpierw w sobie, a poprzez to wszędzie tam, gdzie jestem, gdzie bywam, gdzie zaglądam. I że to właśnie - czynienie Go obecnym tam, gdzie ksiądz czy "regularna" siostra zakonna albo nie trafi, albo nie dostanie wstępu - jest moje. Boję się pisać o "powołaniu", ciągle za bardzo w tym miejscu boli. Chyba gdyby ktoś teraz próbował o tym ze mną rozmawiać, to bym gryzła.
Niesamowite, że właśnie tutaj uświadamiają mi, jak bardzo jest ważna moja osobista Relacja i jej autentyczność - "ważniejsza nawet niż uczynki", mówią. I że właśnie tutaj widzę i obserwuję, jak to wygląda. Że z dwóch prelegentów poruszających zupełnie świeckie oświatowe sprawy jeden jest przesycony Bogiem, a drugi ledwie po wierzchu wymazał wodą święconą całkowicie oderwany od Niego tekst.
Bardzo ważne jest dla mnie to wszystko. |
|