Adancia |
Administrator |
|
|
Dołączył: 15 Paź 2006 |
Posty: 988 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Dokąd. Płeć: Kobieta |
|
|
|
|
|
|
Był sobie raz ojciec i miał trzy córki: najstarsza Czarnobrewa, młodsza Rudowłosa i najmłodsza Jasna. Pomagały ojcu jak mogły w gospodarstwie. Żyli bardzo szczęśliwie. Mieszkali w starej chatce, w której nie było nic niezwykłego. A koło chaty była jeszcze starsza studnia. Dziwna studnia, z której odkąd najstarsi ludzie pamiętali nikt nie mógł nabrać wody, a często było w niej słychać jakiś śpiew i wołanie…
Pewnego dnia ojciec i córki wrócili z pola bardzo zmęczeni. Ojciec oparł się o ławę, Czarnobrewa i Rudowłosa przycupnęły w cieniu. Tylko Jasna usiadła przy krosnach, dziś jeszcze chciała skończyć tkanie. Nitki prędziutko przekłada i śpiewa tak:
Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko, śmigajże mi żwawo;
biegnij, biegnij dawną ścieżynką to na lewo to na prawo.
Niech cię, niteczko, wysyci, nieba kolor bławy,
maków się pąsem rozpłomień, zazieleń się od trawy.
Pod tą naszą lipką studzieneczka stoi,
wody nikt nie bierze bo się dziwów boi,
bo w tej naszej studni coś woła, coś śpiewa
i woda z wiaderka ucieka jak żywa.
I czy się Jasnej zdaje, czy słyszy ze studni cichutki, cichutki głos?
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody.
Nie wiem, czy inni słyszeli. Być może. Bo ojciec powtórzył tym samym cichutkim głosem:
- Wody. Idź, moja najstarsza córko do studni i nabierz do wiadra wody, która ugasi pragnienie i doda mi siły.
- Dobrze, ojcze, przyniosę ci wody - odpowiedziała Czarnobrewa. I podeszła do studni.
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody
- zaśpiewała znów studnia. Czarnobrewa szybciutko sięgnęła po wiadro, wrzuciła je w ciemną głębinę. Chlupnęło.
- Nie mogę wyciągnąć – krzyknęła dziewczyna. Coś chwyciło za łańcuch. Nie mogę wyciągnąć!
Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,
bo ci z wiaderka woda ucieka
-zaśpiewało w studni.
- Co? Ja, najpiękniejsza dziewczyna w naszej wiosce, mam wyjść za mąż, nie wiedząc za kogo? Nigdy! – krzyknęła Czarnobrewa. Zostawiła wiadro w studni i chlipiąc przybiegła do ojca.
- Przyniosłaś mi pić, córko? – spytał ojciec.
- Nie, tato. Studnia nie dała – odpowiedziała czarnobrewa i rozpłakała się.
- Ja pójdę, tato – odezwała się Rudowłosa. I poszła. I ten sam usłyszała śpiew:
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody.
Dwoma rękami chwyciła korbę, próbowała przekręcić. Wiaderko nie drgnęło.
Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,
bo ci z wiaderka woda ucieka.
-Mam zostać żoną byle kogo za odrobinę wody? – Rudowłosa parsknęła śmiechem. – Nie!
I odeszła. A studnia za nią zaśpiewała jeszcze ciszej:
Namówiłbym kamień, namówiłbym wodę,
a ciebie, dziewczyno, namówić nie mogę.
- Dajcie mi pić – powiedział tylko ojciec widząc, że Rudowłosa wróciła z pustymi rękami.
- Pójdę do wsi, tato. Zaraz… - powiedziała czarnobrewa.
- Nie – krzyknęła Jasna. - Ja pójdę. Do naszej studni.
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody.
Wiaderko, jak zaczarowane, nie dało się wyciągnąć.
Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,
bo ci z wiaderka woda ucieka.
Zdumiała się Jasna.
Jeśli mą żoną być nie przyrzekniesz,
to ci z wiaderka woda ucieknie
- śpiewała, szumiała studnia.
- Daj mi wody – poprosiła dziewczyna. Ojciec zasłabł, spracowany bardzo. Upał. Puść!
Namówiłbym kamień, namówiłbym wodę,
a ciebie, dziewczyno, namówić nie mogę
- żałośnie odparła studnia.
Nie umykaj wodo, nie umykaj, srebrna.
Dla mojego ojca jesteś mi potrzebna
- śpiewem odpowiedziała Jasna.
Ja dam ci wody zaczarowanej,
ty mi serdeczne daj miłowanie.
Jeśli mą żoną być nie przyrzekniesz,
to ci z wiaderka woda ucieknie.
Urzekł Jasną głos, oczarował śpiew. Spojrzała w głąb studni – kołysze się wiadro w srebrnej wodzie, kryształem, światłem się napełnia. Och, wyciągnąć…
- Będę twoją żoną – szepnęła w studnię. Echo pochwyciło, powtórzyło szept.
Gdziekolwiek pójdę, kimkolwiek będę,
przyrzeknij, że za mną podążysz wszędzie
- zmieszał się z szeptem śpiew.
- Przyrzekam.
A gdy księżyc wzejdzie, gwiazdy zamigocą ,
samiuteńka, sama przybiegnij tu nocą.
- Przyjdę.
Drgnęło wiadro. Próbując opanować drżenie rąk, nalewała Jasna wodę do dzbana.
Pomnij coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała,
moją żoną być
i mnie wierną być
- dobiegł ją jeszcze cichy głos. Ten jedyny na świecie.
***
Chociaż cisza wokoło, nocka ciemna i głucha,
ty mnie teraz, dziewczyno, jedna tylko posłuchaj.
Cicho, wiatr nie kołysze snami, trawą, drzewami,
wzejdzie księżyc i gwiazdy, wstanie słońce nad nami.
W ciemność się srebrną zapatrz, w noc rozkochaj się w ciszy,
wsłuchaj się w me milczenie, piosnkę dawną usłyszysz:
Pomnij coś mi obiecała…
Nie chce iść Jasna. Boi się. A głos woła, woła, woła…
Przyrzekłam.
-Dokąd idziesz sama, po nocy?
- Jeśli dobra mego pragniesz, o nic nie pytaj.
- Dla twojego dobra muszę prawdę znać – upierała się Rudowłosa.
- Jeśli mnie kochasz, pozwól mi wyjść. Samej. Zaczekaj. Nie wychodź. Nie patrz. Chcę być sama.
Skrzypnęły drzwi. Miękko otuliła Jasną noc. Miękko słały się pod nogami mchy. I tylko droga pod lipę, ku studni, taka długa.
- Przyszłam. Wodo, srebrna wodo, przyszłam.
Zachlupotała woda w studni. Przelewały się srebro i czerń. Gwiazdy odbijały się w falach i gasły. I oto nagle z wody wyłonił się kawał obmokłego, śliskiego drewna – korzeń wielki, dawno utopiona, na pół zmurszała belka, straszliwa, wstrętna. Zadrżała Jasna.
- To mnie być żoną obiecałaś – odezwał się Pień.
- Słowa danego dotrzymam – szepnęła. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby, zmusiła się, by wyciągnąć ku niemu dłoń.
Ciepło. Zamiast zimnej, mokrej oślizłości – aksamit.
- Ktoś ty?
Otwierają się powoli oczy. I w oczach toną. Przed Jasną stoi Książę. Królewicz.
Cicho ... cicho, moja miła.
Gdyś ze studni wodę brała,
toś o ojcu swym myślała.
na swe piękno nie patrzyłaś.
Pójdę, nim rozbłyśnie dzionek-
nocą wrócę – drzewa korzeń.
Nikt nas zobaczyć nie może.
Dam ci jeszcze mój pierścionek…
Błysnęło srebro. Włożyła Jasna pierścionek na palec. I wtedy…
- Jasna, siostrzyczko!!!
O, czemuś nie pozostała w chacie, Rudowłosa…
- Co złego zrobiłam?
- Oto jeszcze dni i nocy kilka, a spadłby ze mnie zły czar.
Teraz muszę odejść
przez czerwoną wodę,
czarnej służyć wiedźmie
i nocą, i we dnie.
- Jak można cię uratować?
- Nie na ludzkie to siły. Trzeba byłoby świat przewędrować w żelaznych trzewiczkach, żelaznym kosturkiem się podpierając, miedziany kociołek łez wypłakać. Księżyc, słońce i wicher o drogę pytać, do zamku czarownicy się dostać i do mnie przemówić, wtedy spadnie ze mnie czar.
- Pójdę! – krzyknęła Jasna. – Pójdę za tobą do zamku czarnej wiedźmy.
Gdziekolwiek pójdziesz, kimkolwiek będziesz,
przyrzekłam, że za tobą podążę wszędzie.
- Sił ci, miła, nie starczy. Zapomnij.
- Jakże zapomnieć?
Srebrem świeciły łzy.
- Będę czekał.
Pomnij coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała,
z srebrną wodą tyś zmówiona,
srebrnej wody narzeczona
Przyjdź.
- Przyjdę. Czekaj.
Zaszumiała, zachlupotała woda. Znikł.
***
- Nie ustrzegłam tajemnicy. Pójdę szukać mojego miłego choćby na koniec świata. Pójdę do kowala, żeby mi zrobił żelazne trzewiczki, kosturek i saganek na łzy.
Wodo, wodo czerwona, by przejść cię, skąd wezmę siły?
Lecz za twoimi falami, w kraju nieznanym, mój miły.
Miesiączku, miesiączku zaświećże mi jasno,
bo w tę ciemną nockę samej iść mi straszno ,
zaświećże mi, zaświeć, z tobą będzie raźniej,
łatwiej będzie dźwigać trzewiczki żelazne.
I poszła Jasna. Długo, długo szła przed siebie, ścieżkami, drogami, bezdrożami. Bolą nogi od żelaznych trzewików. Trudno podpierać się żelaznym kosturem. A kociołek od łez coraz cięższy. Ale co to? W lesie chatka stoi. Świeci się okienko. W okienku pani srebrna nad krosnami śpi, płótno tkała cienkie jak pajęczynę, srebrne jak jej włosy. Zajdzie, o drogę zapyta.
Drgnęła, obudzona pukaniem, srebrna pani.
- Zasnęłam, roboty nie skończyłam. Złą matkę masz, syneczku kochany. Zabraknie ci poświaty tej nocy.
- Nie trapcie się, pani – odezwała się Jasna. – Ja wam w tkaniu pomogę.
- A ty skądeś się tu wzięła?
Tu wicher nie dowieje, słońce nie doświeci,
ryba nie dopłynie i ptak nie doleci,
a ty przyszłaś?
- Miłego mego szukam – odpowiedziała Jasna, przy krosnach siadając.
- A gdzie twój miły?
- Zła wiedźma go więzi za wodą czerwoną.
- Oj, dziecko. I miłego nie uratujesz, i sama zginiesz. Wracaj ty lepiej do domu, gniewu czarownicy nie budź. Jam ci życzliwa, dobrze radzę. Pięknie tkasz…
- Muszę iść, choćbym zginąć miała. A jeśliś mi życzliwa, powiedz – którędy mam iść do księżyca?
- A na cóż ci mój syn? – spytała srebrna pani.
- Syn twój? Księżyc? On jeden mi może drogę do słońca wskazać. Poproś go za mnie! Syn dla matki wszystko zrobi.
- Spróbuję. Jeszcze Wielka Niedźwiedzica z nieba nie zeszła. Jeśli poświatę utkać zdążysz, może nam się uda.
Tkała Jasna do świtu.
Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij srebrną ścieżynką to na lewo to na prawo,
bo ta poświata srebrna z księżycowych promieni
w drogę do miłego może się zamienić.
- Gwiazdy bledną – powiedziała wreszcie srebrna pani. – Wielka Niedźwiedzica schodzi z nieba. Księżyc nadchodzi. Ukryj się, dziecko, za piec, wyjdziesz, gdy cię zawołam.
Skryła się Jasna. Wszedł pan srebrny, świetlisty – drzwi nie skrzypnęły, jakby szczeliną blask się wcisnął.
- Witaj, matko.
- Witaj, synu. Jak nocka minęła?
- Gorszej nie pamiętam. Ciemno. Chmurzyska nad samą ziemią się ułożyły. Kręciłem się to tu, to tam, szparki w chmurach wypatrując, aż się Wielka Niedźwiedzica ze mnie śmiała. Ale co to? Obcego czuję w domu! Czego tu szuka ? Nie dość, że nockę złą miałem, to jeszcze mi w odpoczynku przeszkadza? Niech precz stąd uchodzi!
- Wygoniłbyś dziewczynę, która matce twojej pomogła? Usnęłam, strudzona, ona dokończyła poświatę dla ciebie tkać. Spójrz tylko.
- Lepiej niż ty nikt tkać nie potrafi, ale i ta jak droga mleczna rosą błyszczy.
- Nie rosa to, lecz łzy dziewczyny. Krzywda wielka jej się stała. Zabrano od niej tego, kto jej najmilszy.
- Kto śmiał skrzywdzić dziewczynę, co matce mojej pomogła?
Odpowiedziała pani srebrna:
Wiedźma zza czerwonej wody
zmieniła go w drewna kłodę,
oderwała od miłej,
a droga ponad siły.
Uwiodła za morze krwawe,
na długą skazała wyprawę.
Wyjdź, dziecko. Pomóż jej, synu.
- Nim pierwsza gwiazda wzejdzie, naprawię jej krzywdę. Dam Ci orzeszek srebrny, dziewczyno. On cię do słońca doprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina, rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj! Sama rzuć! Czy jesteś zadowolona, matko?
- Mądry jesteś i dobry, synku.
Podziękowała Jasna, wzięła orzeszek i poszła.
***
Słoneczko, słoneczko, skryjże się za chmurą,
łatwiej mi będzie dźwigać żelazny kosturek.
Żelazny kosturek, trzewiczki rozpalone,
pokaż, pokaż słonko, w którą mam iść stronę.
Długo, długo szła Jasna ścieżkami, drogami, bezdrożami. Coraz goręcej iść w żelaznych trzewiczkach. Parzy dłonie żelazny kosturek. A kociołek od łez coraz cięższy. Ale co to? W lesie chatka stoi. Świeci się okienko. W okienku pani złota na krosnach płótno tka cienkie jak pajęczynę, złote jak jej włosy. Zajdzie, o drogę zapyta.
Wstała od krosien pani złota.
- A ty skądeś się tu wzięła?
Tu wicher nie dowieje, księżyc nie doświeci,
ryba nie dopłynie i ptak nie doleci,
a ty przyszłaś?
- Księżyc mi drogę tu wskazał. Miłego mego szukam – odpowiedziała Jasna.
- A gdzie twój miły?
- Zła wiedźma go więzi za wodą czerwoną. Tylko słonko dobre mi pomóc może.
- Dobre, wiadomo. Ludziom zawsze służy, ale co za wiele, to nadto. Syn mój zmęczony wróci, niech choć w nocy odpocznie. Już ty sobie i bez niego poradzisz.
- Pani, liść nawet bez słonka się nie rozwinie. Jakże więc i ja poradzę sobie bez jego pomocy?
- Oj, dziecko. Twoja to sprawa, a mi nie przeszkadzaj. Zorzę muszę utkać przed zmierzchem, nim syn wróci.
- Pomogę – powiedziała Jasna. – Razem szybciej utkamy.
- Spróbuj. Gorące są słoneczne nitki, ogniem palce parzą. Lecz jeszcze chmurki jasne na niebie. Jeśli zorzę utkać zdążysz, może nam się uda.
Tkała Jasna do zmroku.
Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij złotą ścieżynką to na lewo, to na prawo,
To nic, że parzą niteczki ze słonecznych promieni,
bo w drogę do miłego mogą się zamienić. Ach!
- Gwiazdy wschodzą – powiedziała wreszcie złota pani. – A ty pięknie tkasz. I wytrwała jesteś, i cierpliwa, skoro taki ból zdołałaś wytrzymać. Poproszę słońce, żeby cię wysłuchał, bo już nadchodzi. Ukryj się, dziecko, za piec, wyjdziesz, gdy cię zawołam.
Skryła się Jasna. Wszedł pan złoty, świetlisty – drzwi nie skrzypnęły, jakby szczeliną blask się wcisnął.
- Witaj, matko.
- Witaj, synu. Jak dzionek minął?
- Dobry dzień, matko, w polu pszenica i żyto wyzłocone, ale będą żniwa – lepszych nie pamiętam.
- Napracowałeś się.
- Tak matko, w tym roku ludziom nie zabraknie chleba. Teraz noc krótka, ledwo oczy zmrużę, a już nowy dzień, nowa robota. O, i ty zorzę masz już na poranek gotową. Pięknieś utkała.
- Nie ja ją utkałam, ale dziewczyna, co do chaty naszej przyszła. Ręce sobie do krwi poparzyła, a roboty nie przerwała. Ale tyś zmęczony, widzieć jej pewnie nie chcesz.
- Co mówisz, matko? Niech wyjdzie do mnie.
Zawołała złota pani Jasną.
- A czego ty po świecie szukasz, dziewczyno? – zapytało słońce.
- Do miłego idzie – wyjaśniła złota pani.
Wiedźma zza czerwonej wody
zmieniła go w drewna kłodę,
oderwała od miłej,
a droga ponad siły.
Uwiodła za morze krwawe,
na długą skazała wyprawę.
- Pomóż jej, synu.
- Wskaż mi drogę do wichru, słonko – prosiła Jasna.
- Dam ci orzeszek złoty, dziewczyno. On cię do wichru doprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina, rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj ! Sama rzuć! A na wicher uważaj, on się z wiedźmą pokumał.
Podziękowała Jasna, wzięła orzeszek i poszła.
***
Wicherku, wicherku, zelżej chociaż krztynę,
całkiemeś mi podarł biedną sukienczynę.
Całkiemem już zdarła trzewiczki żelazne,
złamałam kosturek. Iść nie mogę raźniej.
Długo, długo szła Jasna ścieżkami, drogami, bezdrożami. Dziury wydeptała w żelaznych trzewiczkach. Na kamieniach zdarła i złamała żelazny kosturek. Przy szybkim marszu łzy z miedzianego kociołka przelewa. Ale co to? W lesie chatka stoi. Świeci się okienko. W okienku pani biała na krosnach płótno tka cienkie jak pajęczynę, białe jak jej włosy. Zajdzie, o drogę zapyta.
Podniosła głowę pani biała.
- A ty skądeś się tu wzięła?
Tu słońce nie zagląda, księżyc nie doświeci,
ryba nie dopłynie i ptak nie doleci,
a ty przyszłaś?
- Słońce mi drogę tu wskazało. Miłego mego szukam – odpowiedziała Jasna.
- A gdzie twój miły?
- Zła wiedźma go więzi za wodą czerwoną. Wichru szukam, on mi pomóc może.
- Wichru? To słońce nie wie, że wicher po świecie hula? Szukaj go w polu!
- Pani, pozwól mi tu go czekać.
- Oj, dziecko. Przecież cię nie wyganiam. Sukienczyna na tobie jak wichrowa kapota – cała w strzępach. Może i ty, jak wicher, płotów się czepiasz, na czubkach drzew się kołyszesz? Ot, znów podarło kapotę wietrzysko, płótno białe utkać muszę…
- Pomogę – powiedziała Jasna. – Razem szybciej utkamy.
- Znam ja wasze pomoce. Poplączesz nici, jak wicher nieraz poplątał. Zaczynaj potem wszystko od nowa.
- Nie poplączę, spójrzcie – siadła Jasna przy krosnach.
Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij białą ścieżynką to na lewo, to na prawo,
cóż, że miękkie i wiotkie nici się poplączą,
może z miłym moim prędko mnie połączą.
- Pani, nici mi brakło – szepnęła Jasna. – Cóż robić? O, zasnęła… Nie zdążę skończyć, a i budzić jej nie chcę. Już wiem!
Mało-wiele potem obudziła się matka wichru.
- Pracujesz jeszcze? Ale cóżeś ty, dziewczyno, ze sobą zrobiła? Gdzie twoje warkocze? Jakże miłemu swemu na oczy się pokażesz?
- Zabrakło mi nici, więc ścięłam – wyjaśniła Jasna. – Spójrzcie – takie same białe.
- Nie mogłaś to mnie obudzić?
- Żal mi was było.
- A warkoczy ci nie żal?
Spuściła Jasna głowę.
- Zawołam syna – odezwała się po chwili biała pani – ale niełatwa będzie z nim sprawa. Zakręci się, poleci, wcale wysłuchać nie zechce, och, jakże wiatr zatrzymać?
Uśmiechnęła się Jasna i z radości wielkiej, wciąż nad krosnami schylona, zaśpiewała:
Śmigaj , śmigaj , śmigaj czółenko, śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij łzawą ścieżyną to na lewo, to w prawo.
Od nieba się rozmodrzyj, zarumień się zorzą,
a wicher miłego odnaleźć pomoże.
- Wołajcie syna, pani. Skończyłam.
– A ty pięknie śpiewasz, a syn mój piosenki lubi, chociaż sam zawodzi, śpiewać nie potrafi. Ukryj się teraz, dziecko, za piec, wyjdziesz, gdy cię zawołam. Wichrze, wichrze, przybywaj!
Skryła się Jasna. Wszedł obdartus w łachmanach – drzwi nie skrzypnęły, jakby szczeliną powiew się wcisnął.
- Witaj, matko.
- Witaj, synu. Och, jakżeś obdarty. Znów kapota cała w dziurach. A ja ledwo płótno utkałam na nową.
- Znów zaczynasz, matko? Przestań. Zmachałem się ogromnie. A liści jeszcze nie zdmuchnąłem, nasion nie rozwiałem.
- Cóżeś robił?
- Lepiej nie pytaj – roześmiało się wietrzysko. – Powiedz, czemu wołałaś, i pędzę dalej. Pięknieś to płótno utkała. Ale takie czy inne podrę – zaniósł się wichrowatym, szalonym śmiechem.
- Nie ja ją utkałam, ale dziewczyna, co do chaty naszej przyszła.
- Utkała to utkała, wielkie rzeczy. Puść mnie!
- Ale ona warkocze swoje na nici ścięła.
- A któż jej kazał ścinać? Teraz już mnie nie dogoni…
Zawiało, zakręciło wietrzysko. Och, jak go zatrzymać? Wysunęła się Jasna zza pieca, zaśpiewała.
Nie uciekaj, wichrze, poczekaj chwileczkę,
posłuchaj , posłuchaj mojej pioseneczki.
- Ho ho, chciałbym śpiewać jak ty, kiedy nad polami i lasami przelatuję – zatrzymał się wiatr. – Śpiewaj, śpiewaj jeszcze.
- Moją ulubioną pieśń ci zaśpiewam – powiedziała. – Śpiewałam ją dniem i nocą, żelazne trzewiczki zdeptałam, żelazny kosturek zdarłam, wypłakałam saganek łez. I tak śpiewałam:
Pomnę, com ci obiecała,
gdym ze studni wodę brała:
twoją miłą być,
tobie wierną być.
Z srebrną wodą jam zmówiona,
srebrnej wody narzeczona:
twoją miłą być…
- …tobie wierną być - zawył wicher, zagłuszając ostatnie słowa pieśni. – Ładne to. To będzie teraz moja piosenka. Ja chcę. Sprzedaj mi ją.
- To piosenka mego miłego – wyjaśniła Jasna.
- Ale ja chcę – upierał się wicher.
- Synu – wtrąciła się biała pani – ona tak długo już go szuka.
Wiedźma zza czerwonej wody
zmieniła go w drewna kłodę,
oderwała od miłej,
a droga ponad siły.
Uwiodła za morze krwawe,
na długą skazała wyprawę.
- Pomóż jej, synu.
- Wskaż mi drogę do wiedźmy, wietrze – prosiła Jasna.
- A ty mi pieśń swoją oddaj. Na zawsze.
- Oddam – drżącym głosem odparła.
- I nie zaśpiewasz jej nigdy?
- Nigdy.
- Dam Ci orzeszek diamentowy, dziewczyno. On cię do pałacu wiedźmy zaprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj ! Sama rzuć!
Podziękowała Jasna, wzięła orzeszek i poszła.
***
Przez szerokie morza , przez wysokie góry,
przez powietrza czyste i przez gęste chmury
nieśże mnie , wichrzysko, nieśże mnie, wichrzysko,
mój pałac już blisko, mój pałac już blisko!
- śpiewała, przelatując nad czerwoną wodą, wiedźma.
Długo po świecie latałam.
Ludzkie losy supłałam,
gmatwałam, plątałam,
klejnoty zgarniałam,
ludziom na ubytek,
sobie na pożytek.
- Czas sprawdzić co się dzieje z dziewczyną w żelaznych trzewiczkach. – powiedziała wiedźma, wchodząc do pałacu. - Uparte toto, zawzięte. Lezie, kosturek żelazny połamało, łez sagan wypłakało, księżyca i słonka pytało o drogę. Ale tylko wichrowy diamentowy orzeszek przez czerwoną wodę przeprowadzić potrafi, a wicher mój… - zaśmiała się wiedźma przeciągle. - Ano, zobaczmy.
Kulo czarodziejska, dotknę cię trzy razy,
a ty, kulo, przemów na moje rozkazy !
- Czego chcesz, pani, o co pytasz? – zabrzęczała kula.
- Mów mi o dziewczynie w żelaznych trzewiczkach! Czy zginęła, czy zbłądziła?
Wędrowała dziewczyna sto mil w dzień i w nocy,
u wichru szalonego szukając pomocy.
-odparła kula.
- Pohulał z nią? Precz przepędził?
- Nie przepędził jej wicher srogi, orzeszek diamentowy na drogę jej dał.
- Głupie wietrzysko! Mów, czym go pozyskała?
- Piosenkę miłego oddała wichrowi.
- Piosenkę? Ach. Przyjdzie tu, orzeszek diamentowy ją przez wody czerwone przeprowadzi? Dobrze. Znam czar jeden, mocny. Tego czaru nie złamie… - zastanawiała się głośno wiedźma.
- Ale gdy go złamie, zginiesz – zabrzęczała złowrogo kula.
- Nie złamie!
- Ma trzy czarodziejskie orzeszki.
- Wyłudzę je od niej. Zabiorę. Mi będą służyć.
- Serce ma wierne i szczere, serca nie zabierzesz.
- Dość! – wrzasnęła wiedźma. – Taki czar rzucę, by go odczarować nie mogła. Nie pozwolą jej wierność i szczerość…
I znów zachichotała.
Poszła wiedźma do sekretnej komnaty. Tam w kącie pień drzewa stoi – książę zaczarowany. Stoi, o podłogę szura, w ściany stuka.
- Boisz się mnie? – spytała wiedźma.
- Nie boję się ciebie, pani – spokojnym, dźwięcznym głosem odpowiedział pień.
- Nie boisz się? Na co liczysz? Na dziewczynę, co przyrzekła, że świat w żelaznych trzewikach przewędruje? Próżno jej wypatrujesz. Nie przyjdzie. Zapomniała o tobie, nawet piosenki twej zapomniała.
- Nieprawda!
- Nie wierzysz mi? Dobrze! Sprowadzę ją tutaj. I niech ci tą twoją piosenkę, jeśli pamięta, zaśpiewa…
Czar mocny kładę na ciebie:
ktokolwiek by ziemię przebiegł,
przepłynął wody czerwone,
by na tą dostać się stronę,
nie ujrzy cię w dawnej postaci,
nim twoją piosenką zapłaci!
Niech sprawi to wiedźmy potęga,
co kresu świata dosięga,
zaklinam cię z całej mej mocy.
Już nigdzie nie znajdziesz pomocy…
- Mocny to czar – odparł spokojnie pień. – Za mocny dla ciebie, pani. Jeśli dziewczyna go złamie, zginiesz.
- Zobaczymy – zaśmiała się wiedźma. – Wnet ją tutaj sprowadzę.
- Nie ty ją sprowadzisz, pani. Sama przyjdzie.
- Jakiż człowiek przebędzie moje morze?
- Ja w wody czerwone i w czarną niewolę wszedłem. Pierwszy.
- Kto złamałby czarną wiedźmy niewolę?
- Miłość .
Zawahała się wiedźma, ale w tej chwili wleciał przez okienko nietoperz piszcząc, że Jasna stoi u bram.
- Masz ją – sarknęła czarownica. – Czekaj teraz. Wnet tu przyjdziemy.
***
Wyszła wiedźma na dziedziniec. Stoi w bramie Jasna, miedziany kociołek łez ledwie oburącz trzyma. Zdarł się do cna żelazny kosturek, zdarły się trzewiczki. Bosa stoi.
- Cóżeś to? Żebrać przyszłaś?
Księżyc, słońce, wicher o drogę pytałam,
w żelaznych trzewikach tutaj wędrowałam,
łez kociołek pełen w drodze wypłakałam,
przez wody czerwone drogę wyszukałam.
przez ziemię wędruję do mego miłego,
aż trafiłam, pani, do pałacu twego
- odpowiedziała Jasna.
- Jak śmiesz pokazywać mi się na oczy w takich łachmanach! – wrzasnęła wiedźma. – Nigdy cię tak do pałacu nie wpuszczę!
- Nie mam innej sukni, pani.
- Czarodziejką jestem. Jeśli masz czym zapłacić, suknię dla ciebie wyczaruję – słodkim, przymilnym głosem odezwała się wiedźma.
Odstawiła Jasna miedziany kociołek, sięgnęła w zanadrze. Zachlupotały w kociołku łzy, dziewczyna pod palcami wyczuła srebrny orzeszek księżyca. Już-już miała podać go czarownicy, gdy przypomniała sobie srebrne płótno poprzetykane kroplami łez. „Nie dawaj nikomu! Sama rzuć”
- Orzeszku srebrny, księżycowy, usuń przeszkodę! – krzyknęła dziewczyna, rzucając orzeszek na ziemię. Próżno pobiegła ku niej czarownica – nie zdążyła, orzeszek od ziemi się odbił, podskoczył w górę, srebrem rozbłysł, Jasną blaskiem przesłonił. Co to, co to? Suknia srebrna na niej, diamentami lśniąca.
Zdumiała się wiedźma, orzeszka żałuje. Ale dwa jeszcze pozostały…
- Butów nie masz. Jeśli zapłacisz, buty dla ciebie wyczaruję.
Sięgnęła Jasna w zanadrze, złoty orzeszek, gorący, pod palcami wyczuła.
- Orzeszku złoty, słoneczny, usuń przeszkodę! – krzyknęła, rzucając orzeszek na ziemię. I znów próżno biegła czarownica – nie zdążyła, orzeszek od ziemi się odbił, podskoczył w górę, złotem rozbłysł. Co to? Na nogach Jasnej buciki złote, piękne, błyszczące – a stopy jak ogniem palą.
Zdumiała się wiedźma, orzeszka żałuje. Ale jeden, ostatni pozostał…
- Pozwolę ci teraz wejść do pałacu, lecz zapłacić mi musisz. A dziwo mam w komnatach wielkie – pień drzewa zaklęty, co ludzkim przemawia głosem…
Zadrżała Jasna. Cóż ma uczynić? Ostatni orzeszek pozostał… dwa pierwsze na siebie, na siebie roztrwoniła. Niech ten ostatni będzie dla niego. Podaje wiedźmie orzeszek diamentowy.
- Niechże więc dziwo to zobaczę.
- Chodź – zaśmiała się wiedźma. – Dziwo czeka.
Weszły do komnaty. W kącie pień drzewa stoi, o podłogę szura, w ściany stuka.
Księżyc, słońce, wicher o drogę pytałam,
w żelaznych trzewikach tutaj wędrowałam,
łez kociołek pełen w drodze wypłakałam,
przez wody czerwone drogę wyszukałam,
przez ziemię wędruję, żeby cię odnaleźć,
lecz cóż mam uczynić, aby cię ocalić?
- Miły mój, najmilszy! Cóż jeszcze uczynić mogę?
- Zaśpiewaj mi – odrzekł. – Naszą piosenkę mi zaśpiewaj. Pamiętasz?
Och, serce, czemu nie pękniesz?
- Nie mogę – wyjąkała Jasna.
- Zapomniałaś?
- Nie. Ale nie mogę.
- Zdradziła cię, zapomniała – syknęła wiedźma. – Sam zobacz. Widzisz? Nie pamięta, nie chce zaśpiewać.
- Zmarnowałam, miły, dary księżyca, słońca i wiatru – chlipała Jasna.
- Sam zobacz – syczała wiedźma. – Na hańbę warkocze obcięte. Zdradziła cię, zapomniała.
- Nie wierzę ci – spokojnie, mocnym głosem odpowiedział pień. O radości! Otarła Jasna oczy.
- Nawet jeśli kłodą drewnianą jesteś, przy tobie zostanę.
Zaśmiała się czarownica, orzeszek diamentowy z dłoni w dłoń przekłada.
-Zostaniesz? Dobrze. Potrzebna mi silna niewolnica. I dar wiatru mi został po tobie…
Z radości wysoko w górę wiedźma orzeszek diamentowy podrzuciła. Zamigotał, zalśnił, o piędź wyciągniętą dłoń wiedźmy minął, na ziemię spadł.
- Wichrze, wichrze! – zawołała Jasna. – Przybądź na pomoc!
- Wichru wzywasz? On mój – nie przestawała się śmiać wiedźma. – I nie ty rzuciłaś orzeszek diamentowy, nie tobie będzie służył. Słyszysz? Oto wicher nadciąga!
Zaszumiało, zahuczało. Ale co to, co to? W wichrowym wyciu, w pogwizdywaniu, piosenka.
- Śpieeewaj, śpieeewaj ze mną, dziewczyno – zahuczał, zaglądając przez okno do komnaty, wicher. – Ładnie śpiewasz, dla mnie śpiewaj. Śpieeewaj… Teraz zezwalam.
Zaśpiewała Jasna.
Pomnę, com ci obiecała,
gdym ze studni wodę brała:
twoją miłą być,
tobie wierną być.
Z srebrną wodą jam zmówiona,
srebrnej wody narzeczona:
twoją miłą być…
Krzyknęła wiedźma. Rozerwała się moc zaklęcia. Rozerwała się czarnoksięska moc. Wicher wiedźmę chwycił, zakręcił, za czerwone wody wyniósł. Chodzi teraz po świecie, bezsilna, a co złego uda się jej uczynić, złym się śmiechem zanosi, lecz w śmiechu tym słychać szloch.
Powróciła do domu Jasna z miłym, z narzeczonym. Do ślubu się szykują. I ja na tym ślubie będę, miód i wino będę pił…
KONIEC. |
|