Adancia |
Administrator |
|
|
Dołączył: 15 Paź 2006 |
Posty: 988 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Dokąd. Płeć: Kobieta |
|
|
|
|
|
|
Przyglądając się ostatnio temu, jaka modlitwa (i dlaczego) mi nie wychodzi i jaką modlitwę (i dlaczego) lubię, a także podczytując mądrości bardziej lub mniej... karmelitańskie zaczynam dochodzić do pierwszych wniosków.
Okołokarmelitańskie teksty o modlitwie skupiają się na ogół na medytacji, kontemplacji i modlitwie serca. Może (jak dojrzeję) i o tym trochę napiszę, na razie wydają mi się te schody strasznie wysokie. Nie nie nie, karmelitanką nie zostanę. Nie w tym roku - a zatem nigdy, po czterdziestce nie biorą.
W każdym razie powolutku zaczynam sobie formułować hm generalne (i bardzo subiektywne) zasady dotyczące (każdej mojej) dobrej modlitwy. Jeśli plączę, krzyczcie. Zaznaczam, iż katechizmem nie jestem, teologii nie zaczynałam i generalnie słuchać mnie nie warto.
Po pierwsze: modlitwa jest łaską.
Dar modlitwy czy "duch modlitwy", posiadanie go lub nie (w ogóle lub jakiegoś konkretnego dnia) nie jest zasługą posiadacza i nie zawsze jest winą nieposiadacza (choć bywa). Trzeba prosić o dar modlitwy. Warto prosić o łaskę modlitwy. Patrz niżej.
Po drugie: o łaskę modlitwy trzeba się "dobijać".
Święty paradoks: uparcie modlić się o łaskę modlitwy? Czemu nie. A poza tym podjąć jeszcze kilka hm praktycznych starań. Patrz niżej.
Po trzecie: modlitwie trzeba być wiernym.
Nawet jeśli oznacza to upartą wierność muła - i trwanie długimi latami na modlitwie "jak do ściany" z czystego (sic) uporu. Ostatecznie można się modlić piekłu na złość (a nie sobie czy Bogu na radość), ale nie radzę - piekło potrafi nieźle dać w zęby. Wierności modlitwy sprzyja:
wyznaczenie stałego czasu na modlitwę (pierwsza godzina dnia? codziennie od 21.00 do 21.30? zawsze kwadrans po drodze do spożywczego po bułki na śniadanie?)
wyznaczenie - i jeśli to możliwe zaaranżowanie - specjalnego stałego miejsca na modlitwę, "oratorium". Moje ma metr na metr.
wybranie konkretnych "technik" modlitewnych i - przynajmniej przez wybrany czas - trzymanie się tych technik.
Czyli np: przez cały październik o 21.00 siadam przy biurku, stawiam krzyżyk i świecę, i _codziennie_ odmawiam dwa dziesiątki różańca. Albo: _codziennie_ po obudzeniu się wyciągam spod poduszki brewiarz, siadam na łóżku i odmawiam jutrznię. A może: przez cały adwent _codziennie_ w drodze do pracy medytuję nad tekstami mszalnymi z dnia (choćby jedną linijką, ale uwaga: przed wyjściem z domu trzeba ją _przeczytać_).
Po czwarte: modlitwie sprzyja skupienie.
A skupieniu sprzyja dobrze wybrane miejsce. Większości ludzi łatwiej modlić się w ciemnym kościele niż podczas śnieżycy czy ulewy w drodze dokądkolwiek. Większości ludzi lepiej się modlić w "oratorium" niż w łóżku. Nie ma reguły. Pamiętam taki etap w moim życiu, kiedy najintensywniej modliłam się w... łazience. Miało to związek z chorobą i strachem, że wróci. Potem przeszło.
Skupieniu sprzyja też umiejętność zostawienia na boku wszystkich niemodlitewnych spraw i problemów, czyli unikania rozproszeń. Podobno można to wyćwiczyć, do pewnego stopnia jest to też łaską. Czyli patrz pierwsze dwa punkty.
Pytanie: co robić, kiedy nie ma skupienia? Hm... modlić się mimo to, czystą wolą? Z doświadczenia: najgorszym wyjściem z możliwych jest przestać się modlić, bo "i tak nie mogę się skupić".
Po piąte: modlitwie sprzyja cisza.
Na ogół. Bo są i tacy, którzy będą się "lepiej" modlić głośno, z tłumem, ze wspólnotą. A są i tacy, którym pomoże na przykład muzyka. Mi nie pomaga.
Modlitwa wspólnotowa to jeszcze inna kwestia i absolutnie nie wolno podważać jej wartości (w końcu gdzie dwaj albo trzej...). Liturgia Kościoła jest modlitwą wspólnoty. W "normalnych" warunkach modlitwą głośną.
Warto jednak pamiętać, że wielu ludziom w modlitwie prywatnej cisza pomaga. Warto o tym pamiętać także organizując modlitwy wspólnotowe, i jeżeli tylko przewiduje to hm "kanon", dać wspólnocie chwilkę ciszy. Czasem więcej niż chwilkę. Nie zakrzykiwać, nie zaśpiewywać, nie przegadać całego czasu modlitwy.
A modląc się indywidualnie spróbować "posmakować" ciszy. Może więcej niż raz, jeśli na początku nie będzie smakowało.
Po szóste: modlitwie sprzyja samotność.
Mnisi nie tylko dlatego podejmują celibat, żeby poumartwiać się odmawiając sobie seksu i rodziny. Bycie samemu otwiera na Boga. Bycie bez ludzi pomaga być przed Bogiem.
Popatrzcie, ile razy, jeśli mamy do Boga ważną sprawę, idziemy się modlić do jak najciemniejszego kościoła, chowamy się w kącie, z braku innych możliwości przynajmniej chowamy twarz w dłoniach.
Bycie samemu (sam na sam?) otwiera na wyłączność. Warto być choćby przez krótki czas _tylko_ dla Boga.
Po siódme: są różne "techniki" modlitwy często związane z konkretnymi duchowościami.
Zapewne nie ma "gorszych" i "lepszych". Są różne. Można wybierać.
Warto, zanim się wybierze, poznać. Posmakować. Nawet jeśli coś "nie pasuje", nie odrzucać za pierwszym kęsem. Szukać. Może wracać, próbować jeszcze i jeszcze. Ale też odkrywać ciągle nowe. I szukać tych "swoich", co pasują do moich uwarunkowań psychicznych i duchowych (nosimy rany w różnych miejscach), i do moich hm warunków fizycznych, i do możliwości czasowych. I, wreszcie, do mojego etapu duchowego wzrostu.
Bo ja, na przykład, do modlitwy "karmelitańskiej" nie dorastam. |
|