Adancia |
Administrator |
|
|
Dołączył: 15 Paź 2006 |
Posty: 988 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Dokąd. Płeć: Kobieta |
|
|
 |
 |
 |
|
Większość nauczycieli zgrzyta z wściekłości zębami, kiedy tylko usłyszy o "powołaniu" albo "misji" nauczyciela. Z boku podpisana, niestety, do wyjątków nie należy. Powody są oczywiste - na ogól gadanie o powołaniach czy misjach ma stanowić wzniosły wstęp do "więc za dużo nie chciejcie" - w kontekście finansowym, komfortu warunków pracy, zakresu obowiązków, jakimkolwiek kontekście hm przyziemnie materialistycznym.
Tymczasem Specjalista Od Powołań kazał należycie wynagradzać nawet zwierzęta pracujące przy młocce... Ale to inna sprawa. I wcale nie o tym chcę pisać, pieniędzy mi, chwała Bogu, wystarcza.
Udało się "im" (teoria spiskowa?) zohydzić nauczycielstwo jako powołanie. Tak dalece, że widzę, jak bardzo się bronię przed przyjęciem tej rzeczywistości. To "ja" zdecydowałam, "ja" wybrałam, "ja" decyduję - o moim "zawodzie".
Tymczasem rzeczywistość powołania polega na "non vos me, sed ego vos elegi". A jeśli wybrał, to i zlecił zadania, i zawierzył ludzi... i nie mogę sobie tak z lekkim sercem, wedle własnej woli zlekceważyć czy odejść, rzucić w cholerę? To kolejny powód, dla którego trudno przyjąć pracę (chyba każdą?) w wymiarze powołania.
Z drugiej strony, jeśli wybrał, jeśli powołał, to z założenia wyposażył w środki realizacji powołania - przynajmniej w stopniu zaczątkowym (On tak lubi - nie daje bukietu kwiatów, najwyżej torbę z nasionkami ). I do tego (jak niewidoczna szara eminencja) trzyma całość mocno w garści - nie pokazuje się, a rządzi, "trzęsie" moim zawodowym całokształtem, czasem urządzając niezłe trzęsienie profesjonalnej ziemi...
Dlatego właśnie nie chcę uwierzyć, że to także "powołanie", nie tylko "zawód". Bo co mi tu będzie trząsł.  |
|