Adancia |
Administrator |
|
|
Dołączył: 15 Paź 2006 |
Posty: 988 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Dokąd. Płeć: Kobieta |
|
|
 |
 |
 |
|
Cóż mogę z perspektywy miesiąca o tych rekolekcjach napisać? Hm.
Pisałam już, że poszło po emocjach. I po małej, czarnej książeczce z 1924 roku, wydanej za jezuickim imprimatur (z tegoż roku) i tłumaczonej z francuskiego. Tytuł brzmiał "Boski Przyjaciel". Zdumiało mnie hm ciepło tej przedsoborowej książeczki - i myślałam, że - francuski niefrancuski - proboszcz z Ars to na pewno tego nie napisał.
Trochę tak, jakby ktoś chciał mnie przekonać, że Bóg naprawdę jest dobry. A niektóre zdania brzmiały niemal jak u Faustyny... Nie wiem, skąd w tym twardym, przedsoborowym, bezpiecznym dla mnie - solidnie zbudowanym - świecie nagle taka miękkość.
Poryczałam sobie. Nie wiem, czy coś z tego wyniknie, a jeśli, czy będzie dobre.
Rozdrapałam przy okazji drugą - po rodzinnej - ranę, powiedzmy, "zakonną". Nie wiem, po co i jaki jest sens ruszania tego wszystkiego (pada mi poczucie bezpieczeństwa?) W ogóle - teraz dopiero, po miesiącu widzę, że po tych rekolekcjach kruszy mi się właśnie ta twarda, bezpieczna solidność. Nie wiem, jak to powiedzieć. Dotąd było sucho, twardo, bez emocji, racjonalnie (i woluntatywnie) - pewnie i bezpiecznie, i według planu. Uzgadnianego z wolą Bożą, może. Teraz jest miękka galaretka - wszystko płynie, rozciapciane, gdzie nie dotkniesz, to boli, z planów niewiele zostało. Nie wiem, czy to jest dobre.
Nie chce mi się planować, nie chce mi się martwić, że nie wyjdzie , nie chce mi się nawet czuć zagrożenia z powodu utraty sztywnej pewności (konkretności?) świata. Nie wiem, może teraz kolej, by kilka następnych lat bez sensu przeryczeć w tej galaretce i tyle?
Jeśli to jest bez sensu, to i tak jest bez sensu. A jeśli to ma jakiś sens, to nie muszę go chyba widzieć. |
|