Adancia |
Administrator |
|
|
Dołączył: 15 Paź 2006 |
Posty: 988 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Dokąd. Płeć: Kobieta |
|
|
 |
 |
 |
|
Niedziela Chrztu Pańskiego: Iz 42,1-4.6-7; Ps 29,1-4.3.9-10; Dz 10,34-38; Mk 9,7; Łk 3,15-16.21-22
Czytam i myślę, i nie potrafię odepchnąć pytania:
Dlaczego chrzest "nie działa"?
Chrzest podobno gładzi grzech pierworodny (i ewentualne inne), włącza w Kościół (równa się w Chrystusa) i daje życie, do tego wieczne. Jeszcze ten grzech to mogę zrozumieć. Bo gładzi _grzech_, nie jego konsekwencje, czyli w konsekwencjach dalej siedzimy po uszy.
Ale co z tym życiem? Dlaczego nie widzę w sobie żadnego nowego życia, czemu nie widzę (nie akceptuję?) w sobie dziecka Bożego? I czemu jakoś mi nie idzie dostrzeganie tegoż w innych?
Dlaczego chrzest nie działa we mnie, to mogę zgadnąć: bo nie mam wiary koniecznej do przyjęcia chrztu. W zasadzie nie powinnam być ochrzczona? A może: skoro już mnie ochrzcili bez wiary, to powinni mi wiarę po chrzcie solidnie hm dorobić?
Jakoś nikt się za to nie wziął? A w ogóle, jak można "dorobić" wiarę?
No dobra, mnie pomińmy. A co z resztą świata, z ludźmi, którzy są lepsi niż ja, i mają wiary dużo więcej? Dlaczego w nich też specjalnie nie widać, żeby chrzest "działał"?
Dlaczego nasza wiara nie ma żadnej mocy? Dlaczego jestem przekonana, że Bóg nie działa, nie ma ochoty sobie mną głowy zawracać, a jeśli nawet mnie kocha, to tak hm abstrakcyjnie i kompletnie bezosobowo, jakby był... nieprzytomny? ? Dlaczego wszystko w moim życiu właśnie na to wskazuje?
Wyrzucić nas z Kościoła i hm dorobić, a kogo się nie da, wyrzucić na zawsze?
Tak, prowokuję, a co.  |
|